Powrót

„Dla mnie gra była zawsze najważniejsza”. Wywiad z prof. Lidią Grychtołówną

Michał Dybaczewski: W połowie kwietnia w Lublinie odbył się Ogólnopolski Festiwal Pianistyczny im. prof. Lidii Grychtołówny, a Pani była w jury. Jak to jest mieć konkurs swojego imienia?

Lidia Grychtołówna: Szczerze mówiąc, nie umiem panu odpowiedzieć na to pytanie, bo sama nie wiem (śmiech). To nie była moja inicjatywa, organizatorzy tak wymyślili (Szkoła Muzyczna im. Tadeusza Szeligowskiego – red.), a ja przyjęłam do wiadomości. Lublin jest uroczym miastem z uroczymi ludźmi: oni przecież wiedzieli, że nie należę do ludzi młodych, więc nie zawsze się dobrze czuję, a jednak byli bardzo wyrozumiali. Trzeba przyznać, że ten kwietniowy festiwal przebiegał bardzo sprawnie – była rywalizacja, ale przede wszystkim była życzliwość. Duże brawa dla dyrekcji i grona pedagogicznego!

Wiem, że podczas pobytu w Lublinie spotkała się Pani z prof. Adamem Natankiem, wieloletnim dyrektorem Filharmonii Lubelskiej. O czym rozmawialiście? Wspomnienia?

Właściwie nie było jakichś specjalnych wspomnień. Jak przyjeżdżałam lata temu do Filharmonii Lubelskiej jako solistka, pan Natanek był jej szefem i graliśmy razem. On był bardzo sprawnym dyrygentem, jeśli chodzi o współpracę z solistą, i ta współpraca świetnie nam się układała. Zawsze w przyjacielskiej formie.

Czy widzi pani laureatów lubelskiego festiwalu wśród uczestników Konkursu Chopinowskiego za kilka lat?

Być może, potencjał na pewno jest. Konkurs Chopinowski teraz też szuka jakiejś innej formuły, bo trochę już tych edycji było i przydałyby się jakieś zmiany, żeby nie powtarzać ciągle tego samego.

Co należałoby zmienić?

Trudno stawiać jakiś wyrok. Z jednej strony etapów jest moim zdaniem za dużo, z drugiej jednak konkurs ma swoją bogatą tradycję, a przez lata wszystko jakoś się sprawdzało. Były przecież konkursy, które w końcu umarły śmiercią naturalną, a ten nasz, chopinowski, jednak istnieje nadal, a jego laureaci stają się wielkimi pianistami!

Jest Pani laureatką Konkursu Chopinowskiego z roku 1955, a potem kilka razy zasiadała w jury. Która edycja konkursu zapadła Pani szczególnie w pamięci?

Chyba ta, kiedy wygrał Krystian Zimerman, czyli IX edycja w 1975 roku. Jak on pięknie grał! W pewnym sensie to mi zawdzięcza wygraną, bo jak były eliminacje do konkursu, to profesor Bolesław Woytowicz, przyznał, że Zimerman jest wspaniały, ale jego czas nadejdzie za pięć lat. Sprzeciwiłam się kategorycznie: nie za pięć lat! Teraz! Bo za pięć lat nic z tego nie będzie. Wywalczyłam obecność Zimermana na konkursie, a on wygrał, zgodnie zresztą z przewidywaniami, gdyż grał naprawdę kapitalnie. Nie wolno czekać, bo im człowiek starszy tym jest mniej spontaniczny, wkrada się za dużo myślenia i robią się jakieś dziwne historie.  

Pozostańmy przy wieku. Za niesprawiedliwe uznała Pani brak jakiejkolwiek nagrody dla młodziutkiej Evy Gevorgyan podczas XVIII edycji Konkursu Chopinowskiego. Jest taka wymowna scena z filmu dokumentalnego „Pianoforte”, gdzie przewodnicząca jury prof. Katarzyna Popowa-Zydroń mówi do Gevorgyan, że ma dopiero 17 lat i jeszcze tu przyjedzie… Jak wiemy na tegoroczną edycję nie przyjechała.

Tak, są czasem takie historie. Trudno odgadnąć dlaczego tak się dzieje. Moim zdaniem w młodszym wieku człowiek jest bardziej predestynowany żeby grać świetnie. Potem do głosu dochodzą poszukiwania, chęć bycia najlepszym, ale paradoksalnie zamiast polepszać to się psuje i jest gorzej.

Będzie pani członkiem honorowym jury w XIX konkursie Chopinowskim. Wcześniej, w latach 1980-2005  sześciokrotnie zasiadała pani w jury. Na etapie eliminacji do tegorocznej edycji jury wysłuchało łącznie ponad 81 godzin muzyki. To heroizm nie tylko ocenianych, ale i oceniających – 81 godzin muzyki, 810 różnych interpretacji. Czy wobec tej wielości możliwa jest obiektywna, trzeźwa ocena jury?

Jak ktoś jest dobry, to się słyszy od razu! Ale czy dobre jest to, że są komisje i eliminacje? Tego nie wiem. Lepszej formuły szukają wszyscy, ale jeszcze nikt nie znalazł. Najważniejsze, żeby ocena gry pianistów była uczciwa, żeby nie decydowały jakieś prywatne sprawy. Konkurs Chopinowski cały czas jest na świeczniku, otwiera drzwi do kariery, zatem kwestia uczciwości jest tu niezwykle ważna.

Wspomniany przeze mnie film „Pianoforte” obrazowo pokazuje też, jak uczestnicy Konkursu Chopinowskiego radzą sobie ze stresem przed występem, a potem jak ten stres odreagowują. Jak było w Pani przypadku?

Ja tremy nigdy nie miałam, zawsze cieszyłam się, że będę mogła grać. Oczywiście nie mogę powiedzieć, żebym podchodzila do tego, jak do wypicia kawy czy herbaty – po prostu starałam się zawsze panować nad nerwami. Byłam tak zwanym typem estradowym. Może czasem trochę ponarzekałam przed graniem, ale jak już siadałam za fortepianem, to wszystko kończyło się dobrze. Dodam, że swój pierwszy koncert zagrałam mając 4,5 roku, a największą tremę miał mój tatuś, bo nie wiedział co wymyślę, a na tym koncercie było 600 osób (śmiech).

Pierwszy koncert w wieku 4,5 roku i gra Pani nadal…

Gram! W maju wystąpiłam podczas Chopinowskiej Wiosny na Wawrze, a pod koniec lipca na Festiwalu Chopin w Ojcowie. W każdym razie jak mi proponują jakiś koncert, to ja chętnie przyjmuję.

Codziennie Pani siada za fortepianem?

Zależy jak pozwoli zdrowie. Kiedyś ćwiczyłam 6 godzin dziennie, teraz staram się, żeby to było chociaż dwie.

I co Pani najczęściej gra?

Chopin, ale nie tylko: Schubert,  Mozart, Beethoven.

Przez te lata gry nie miała Pani momentu zmęczenia, chęci by jednak odejść od fortepianu i pójść gdzieś indziej?

Nie, tego na szczęście nie było nigdy. Dla mnie gra była zawsze najważniejsza. Także nie nudziłam się swoim zawodem.