Fot. Hubert Grygielewicz
Powrót

„Fascynuje mnie robienie rzeczy na granicy gatunków”. Wywiad z Nikolą Kołodziejczykiem

Michał Dybaczewski: Album „Budyń o smaku Mickiewicza” ukazał się w połowie maja, ale cykl zdarzeń, który do tego finalnie doprowadził zaczął się sporo wcześniej…

Nikola Kołodziejczyk: Zbliżał się rok 2022, czyli Rok Romantyzmu Polskiego, a Instytut Adama Mickiewicza zastanawiał się jak go uczcić. Był pomysł, by „Ballady i Romanse” Adama Mickiewicza zrobić na jazzowo, z big bandem, ale ja wiedziałem, że to jest magiczny materiał, więc musi zostać potraktowany w sposób nieoczywisty – z nieoczywistym zespołem i nieoczywistymi tekstami napisanymi przez Jacka „Budynia” Szymkiewicza. Instytut Mickiewicza zobowiązał się do tego, że zagramy kilka koncertów z tym materiałem: w Rosji, Serbii i na Węgrzech. Wybuchła jednak wojna, więc do Rosji nie pojechaliśmy. Latem 2022 r. zagraliśmy koncert w Serbii, a jesienią w Budapeszcie, gdzie przy okazji doszło do nagrania płyty. Co istotne, chociaż nagraliśmy ją na żywo, to brzmi jak płyta studyjna. Album był zatem gotowy już kilka lat temu, ale nie było pomysłu co z nim zrobić. Początkowo Instytut Mickiewicza chciał, by płyta miała charakter promocyjny, ale okazało się, że jest na tyle fajna, iż można by zaangażować zewnętrznego wydawcę i rozpowszechnić materiał do szerszego grona odbiorców. Potem zmieniła się dyrekcja Instytutu, zmieniły się też plany i płyta musiała nadal na siebie czekać. Na szczęście udało nam się porozumieć z Filharmonią Szczecińską, by tam zorganizować koncert premierowy. Zaangażowało się w to kilka osób, udało się pozyskać środki ze STOART-u i ZAIKS-u oraz licencjonować materiał od IAM – za co bardzo dziękujemy – a dzięki tym środkom udało się pomysł odkurzyć i doprowadzić, by ta płyta w końcu powstała. Tytaniczna praca producencka Agnieszki Kiepuszewskiej i agencji No Lekko w końcu pozwoliła na to, żeby płyta ujrzała światło dzienne w połowie maja, o płycie zrobiło się głośno w mediach, łącznie z telewizją śniadaniową, co dla mnie jako muzyka jazzowego jest bardzo cenne – móc rozmawiać o niekomercyjnej muzyce, która nie stara się iść na kompromisy.

Co do niekomercyjności, to bym polemizował – „Pierwiosnek” moim zdaniem ma potencjał, by stać się przebojem radiowym.

O tak, „Pierwiosnek” był zrobiony jako utwór, który spowoduje, że ludzie sięgną po tę płytę, a potem już zderzą się z resztą materiału, posłuchają co tam się dzieje i zostaną przy nim. I mam wrażenie, że to się udało zrobić. Jest to swojego rodzaju przeciąganie liny – „Pierwiosnek” ma rozrywkowy charakter, mocno rockowy, zrobiony pod Tomka Organka, ale później słuchacz wchodzi już w trudniejsze, bardziej jazzowe klimaty.

Piękno tej płyty tkwi moim zdaniem w kontrastach – gdy piosenkowa przebojowość zderza się z jazzową jazdą…

To w 100% dobra obserwacja. Taka była moja intencja – chciałem pokazać wachlarz możliwości, i rzeczywiście z jednej strony mamy przebojowe wokale, z drugiej free jazzowe solówki, z trzeciej – drogę środka, czyli large ensemble, a z czwartej songwriting. I to było dla mnie fascynujące – żeby połączyć te różne światy, które wydawały się nie do połączenia. Nigdy czegoś takiego ani nie słyszałem, ani też nie próbowałem zrobić. Fascynuje mnie jednak robienie rzeczy na granicy gatunków i w tym przypadku tak właśnie było.

Pomysł, by "Budyń" zdekonstruował Mickiewicza pojawił się w twojej głowie od razu? A może była myśl, by zrobić to „klasycznie” – do oryginalnych, z perspektywy współczesnego odbiorcy może już archaicznych, tekstów dołożyć nieoczywistą warstwę jazzową. Z tego zderzenia też przecież mogła wyjść ciekawa rzecz…

No to pewnie też byłoby dobre, natomiast "Budyń" był w mojej koncepcji od przysłowiowego  „day one”, a to dlatego, że ja wierzę w kreację kulturalną. W tym sensie, że jeśli stworzymy coś nowego na bazie Mickiewicza, to ma to większą wartość, bo ktoś może wrócić do oryginalnej twórczości Mickiewicza. Ja od początku nie miałem zamiaru „ciąć” jego poezji, to nie miało najmniejszego sensu – w samej „Świteziance” mamy multum zwrotek, a wtedy płyta z kilkoma utworami trwałaby jakieś 2,5 godziny. My natomiast zrobiliśmy pewnego rodzaju kondensację, Jacek tak zrytmizował teksty, że jest to pewnego rodzaju zwarta forma.

Czy "Budyń" konsultował z tobą utwory, które zamierzał opracować?

Jacek miał całkowitą dowolność, dobrał i opracował te utwory w taki sposób, że tworzą spójną koncepcję. Łączą się znaczeniowo i ta płyta jest w pewnym sensie takim jego uniwersum. Opowieść została zunifikowana do dwóch bohaterów, a ich historia ma swoją chronologię. Nie było to przez nas zamierzone, bo utwory na płycie zostały ułożone według kryterium koncertowego, muzycznego, ale jeśli ktoś sobie rzeczywiście zada trud i dokładnie przesłucha te teksty, to faktycznie zobaczy, że jest to historia dwójki ludzi, ich nieszczęśliwego romansu, w którym pełno jest zwrotów akcji. Z drugiej strony bardzo podoba mi się to, że Jacek przetransponował ludowość, która wtedy w poezji czasów Mickiewicza była czymś tematycznie świeżym, pokazując ją we współczesnym świetle. Tak jak kiedyś Mickiewicz pisząc o gusłach, wierzeniach, ludowych opowieściach zderzył kulturę wysoką z kulturą niską, tak teraz to samo zrobił "Budyń" – po jednej stronie mamy wieszcza Mickiewicza, po drugiej media społecznościowe, Tindera i mary, które nie wychodzą już z jeziora, ale z telefonu komórkowego. Mamy też skomplikowane aranżacje zestawione z piosenkowym wręcz podejściem. Zależało mi na tym, by pokazać współczesną ludowość, rozumianą jako rozrywkowość oraz uliczność, dlatego celowo nie sięgałem po tradycyjne instrumenty ludowe, mimo że je uwielbiam i w przeszłości wykorzystywałem.

Czy jest jakiś tekst "Budynia", który ostatecznie na płycie się nie znalazł?

Jeden taki utwór jest – „Lilije”. Cały materiał miał trwać ok. godziny i dla niego nie starczyło już miejsca. Muzyka do tego tekstu nie powstała, ale planuję ją napisać i rozszerzyć materiał właśnie o ten utwór. Kolejne wydanie płyty winylowej będzie zatem poszerzone o „Lilije”.

Ilustrowałeś już muzycznie Beksińskiego, Prusa, Karłowicza, Moniuszkę. Czy projekt z Mickiewiczem wyróżnia się jakoś na tym tle?

Inspiruje mnie robienie rzeczy, których wcześniej nie robiłem. To jest przełamywanie pewnych barier – czy to technicznych, czy to psychicznych jako kompozytora. Było tu dla mnie dużo nowego: wcześniej nie miałem w zespole gitar elektrycznych i nie pisałem na dwie gitary elektryczne. A tutaj miało miejsce bardzo ciekawie zastosowanie, rzecz której tak naprawdę nigdy nie widziałem, czyli gitary w zespole quasi-bigbandowym, które grają voicingi tutti bigbandowego, rozpisane na dwie gitary. To było trudne zadanie, ale Andrzej Imierowicz i Adam Jędrysik stanęli na wysokości zadania – siedzieli dwa tygodnie i uczyli się tego, co im napisałem. Trudnością było też to, że chciałem by zespół brzmiał jak big band, ale bez powiększania jego składu. Mamy tam jedną trąbkę, jeden puzon, jeden saksofon, ale faktycznie są fragmenty, że słychać, jakby faktycznie grał tam big band. Musimy pamiętać, że big band zwykle ma 19 osób, my na scenie mieliśmy 17, z czego czwórkę wokalistów i dwóch gitarzystów, więc na trzon brassowy zostało mało osób. Konieczne były orkiestracyjne triki i to było dla mnie najtrudniejsze. Natomiast samo pisanie muzyki było bardzo przyjemne – Budyń zmienił rytmizację tego materiału, a to spowodowało, że te piosenki w pewnym sensie pisały się same.

Jaki jest odbiór tej płyty? Masz jakiś feedback?

Odbiór jest zaskakująco pozytywny. Przypuszczałem, że ludziom ten materiał może się spodobać, ale rzecz rozlała się szerzej niż myślałem. Bardzo mnie cieszy, bo z jednej strony osoby, które zupełnie nie mają nic wspólnego z muzyką jazzową doceniają płytę od strony muzycznej. Z kolei ludzie zakorzenieni w jazzie i rzeczach instrumentalnych doceniają kunszt tekstowy i wskazują, że jest to swego rodzaju połączenie, które pomaga przełknąć te aspekty dzieła muzycznego, które normalnie ludzi za bardzo nie interesują.

Koniec końców „Budyń o smaku Mickiewicza” jest teraz zestawiany z Sanah, która zaśpiewała poezyje m.in. Słowackiego, Tuwima, Szymborskiej.

Jestem pod dużym wrażeniem, że w muzyce rozrywkowej pojawiła się pewna ambicja, by robić coś więcej, że zrywa się z wałkowaniem tych samych tematów i sięga na przykład do twórczości wieszczów. Wydaje mi się, że nasz rynek zaczyna dojrzewać do tego, by nie robić rzeczy po linii najmniejszego oporu. Szukanie na styku różnych stylistyk, łączenie ich, jest moim zdaniem dobrym sposobem. To nie jest oczywiście sposób jedyny, ale właściwy by rozszerzać to, o co nam w tej muzyce chodzi.

„Budyń o smaku Mickiewicza” dostępny jest na platformach streamingowych, został wydany też w pięknej edycji winylowej. Nie ma natomiast wersji CD.

Nie ma, jest 500 egzemplarzy wersji winylowej, z czego 300 to egzemplarze promocyjne – dla dziennikarzy, czy instytucji – a do sprzedaży trafiło 200 płyt. Staraliśmy się podejść do tego wydawnictwa popularyzatorsko – chodziło bardziej o to, żeby ta płyta zaistniała, a mniej liczyliśmy tu na jakiś zarobek.

Co z trasą koncertową?

Dobry odbiór płyty i zainteresowanie mediów spowodowały, że w tym momencie pracujemy z Agencją Nau Michała Turnaua nad trasą koncertową. Szczegółów zdradzić nie mogę, bo jesteśmy w trakcie ustaleń. Na szczęście płyta jest cały czas aktualna i kiedy już ustalimy trasę, to ten materiał będzie nadal ciekawy dla ludzi, tym bardziej, że jest to materiał kolorowy.

Bardzo kolorowy, 17-osobowe instrumentarium, czwórka wokalistów…

Dokładnie. Mamy instrumenty orkiestrowe, rockowe i jazzowe. Mamy wokalistów, każdego z innej bajki: wybitnego Maćka Starnawskiego, Agę Kiepuszewską, która grała i z Satanowskim i z Mykietynem, i która wzięła na siebie najtrudniejsze technicznie rzeczy, mamy Natalię Grosiak, z którą już pracowałem przy „Śpiewniku domowym” Moniuszki, jest też oczywiście Tomek Organek. Właśnie takie połączenie „robi” tę płytę.