Michał Dybaczewski: Po raz kolejny kieruje Pan orkiestrą podczas Krajowego Festiwalu Piosenki Aktorskiej w Opolu. Który to już raz?
Zygmunt Kukla: W sumie piętnasty, ale nie ciągiem, tylko w rzutach. Pierwszy raz wystąpiłem w Opolu w 1991 r.
Jak, z Pana punktu widzenia, zmieniał się opolski Festiwal przez te trzy dekady?
Przede wszystkim nieprawdopodobnie zmieniła się technologia. Myślę tu o komforcie pracy, o dźwięku, o realizacji tego wszystkiego. Ja się bardzo cieszę, że jestem świadkiem tej historii, bo pamiętam jak to wyglądało te 20-30 lat temu. Po prostu przepaść! A jeśli chodzi o zawartość, czyli samą muzykę? Taka muzyka, jakie czasy.
Te obecne piosenki są często "napakowane" rozwiąniami, jakie daje współczena technologia, liczy się efekciarstwo, przez co zasada rytmu i harmonii bywa mocno zachwiana. Z punktu widzenia aranżera to duży problem? Czy współczesne utwory trudniej się aranżuje?
Wydaje mi się, że jest to jednak sprawa drugorzędna, no bo zawsze chodzi o to, by zrobić jakieś wrażenie na odbiorcy, a kiedyś były po prostu inne środki wyrazu. Chociaż efekciarstwo nie jest teraz jakąś żelazną regułą, bo np. podczas tegorocznej edycji nagrodę publiczności na Premierach zdobyła Kasia Żak. Jej utwór odbiegał stylistycznie od reszty i bliżej mu było do lat 80. i nurtu piosenki aktorskiej. Ja absolutnie nie jestem wrogiem technologii, wydaje mi się, że jeśli coś działa, to nich będzie stosowane. Czasami są utwory naszpikowane technologią, ale o tym, czy one oddziałują na odbiorcę moim zdaniem decyzuje nie sama technologia, ale talent twórców i wykonawów. Oczywiście każda epoka ma swój styl warunkowany przez technologię i ja osobiście tęsknię za dekadą Michael Jacksona, ale w nowoczesnej muzyce też jest bardzo dużo ciekawych rzeczy – jest zrobiona inaczej, bo czasy się zmieniają, więc pewnych rzeczy po prostu nie da się uniknąć.
Czasy się zmieniają, chociaż moim zdaniem teraz różnice nie są już tak radykalne, jak powiedzmy między latami 70. a 80. Są tacy, którzy twierdzą, że wszystko już zostało zrobione, a jeśli się coś zmienia to tylko detale.
To prawda. Kiedyś byłem wrogiem stwierdzenia, że wszystko już zostało zrobione, ale patrząc na muzykę poważną, to jednak można odnieść takie wrażenie. Mieliśmy barok, później klasycyzm, romantyzm, neoromantyzm i tak naprawdę muzyka poważna, klasyczna, skończyła się na początku XX wieku. Później, oprócz paru epizodów, to w stosunku do ogromu literatury, która była kiedyś, to można powiedzieć, że ta muzyka faktycznie się skończyła.
Utwór najtrudniejszy aranżacyjnie, z jakim przyszło się Panu zmierzyć?
Wbrew pozorom najtrudniej aranżuje się kompozycje najpiękniejsze, które na trwałe weszły do kanonu. Chodzi przecież o to, żeby coś nowego dodać od siebie, by utwór odświeżyć, ale żeby odbyło się to z szacunkiem do oryginału. Parę takich wyzwań było, np. „Powrócisz tu” Piotra Figla w wykonaniu Ireny Santor, ale myślę, że się udało. Ja nie lubię psuć utworów, psuć w tym sensie, żeby dokonywać zmiany – np. harmonii – dla samej zmiany. W aranżowaniu jednak trzeba cały czas myśleć o odbiorcy, czy to będzie akceptowalne dla szerokiej publiczności.
Czy rola orkiestry w telewizyjnych koncertach zmieniła się na przestrzeni lat? Tak sobie myślę, że choć poszczególne edycje Festiwalu w Opolu, były na przestrzeni lat różnie oceniane przez krytyków – jedne były lepsze, inne gorsze – to właśnie orkiestra kierowana przez wybitne postacie od zawsze jest mocnym punktem KFPP.
Ta rola na szczęście się nie zmienia i jest stabilna – orkiestra cały czas jest i nadaje koncertom dodatkowy kolor. I całkowicie się z panem zgadzam: nie pamiętam edycji Festiwalu, żeby orkiestra była jego słabym punktem, choć oczywiście zmienia się sposób jej prowadzenia, czy styl aranżowania piosenek.
Pana alter ego to kierowca autobusu. Nadal?
Tak, ale rzadziej niż kiedyś. W przeszłości miałem takie fazy, że znikałem na 3-4 miesiące, a teraz siadam za kółko tylko na wakacje. Wożę wycieczki zagraniczne. Dolatujemy samolotami do Frankfurtu, czy Paryża, bierzemy autokar i wozimy grupy japońskie, chińskie, hinduskie, czy amerykańskie po Europie Zachodniej.
Pasażerowie wiedzą, kto ich wiezie?
Zazwyczaj nie, bo to są ludzie z daleka, ale czasami się dowiadują. Np. jak w hotelu, czy restauracji jest dobrze nastrojony fortepian to zdarza mi się na nim zagrać.
Czy bywało, że właśnie za kierownicą autokaru wpadł Panu do głowy jakiś pomysł aranżacyjny lub kompozycyjny?
Absolutnie nie. Nie mogę sobie pozwolić na to, że jednego dnia piszę aranżację, a drugiego wsiadam za kierownicę autobusu. To musi być kompletny reset świadomości: przestawienie wajchy w drugą stronę. Wydarzenia takie jak Festiwal w Opolu wymagają ode mnie takiego resetu i autobus mi to daje. To nie jest tak, że prowadząc autobus odpoczywam, bo jednak pracuję i muszę być bardzo skoncentrowany, ale jest to jednak praca w zupełnie innych warunkach i w towarzystwie zupełnie innych ludzi.
Fot. AnMa Studio