Michał Dybaczewski: Zastąpiłeś Grzegorza Markowskiego w zespole Perfect. Decyzję, jak sam wspomniałeś w jednym z wywiadów, podjąłeś w 11 sekund. Naprawdę nie miałeś wątpliwości żeby wchodzić w buty legendy? Zdajesz sobie pewnie sprawę, że fani bywają radykalni: dla nich Maanam bez Kory to nie Maanam, Buda Suflera bez Krzysztofa Cugowskiego to nie Budka. Przykłady można mnożyć, a jednak się zdecydowałeś…
Łukasz Drapała: Żyjemy w czasach, kiedy nasze legendy albo właśnie schodzą ze sceny, albo zawieszają działalność. Powody są różne, m.in. zdrowotne, jak w przypadku Grzegorza Markowskiego, który zrezygnował z uczestnictwa na scenie po 40 latach służby w muzyce. Przychodzi czas zmiany warty i jest to normalne zjawisko. W naszym przypadku doszło do zmiany także za perkusją, za którą siadł Krzysztof Patocki. Natomiast co do moich obaw i wątpliwości, to miałem je i miewam cały czas. Mocno się to wszystko we mnie gotowało – dziwny koktajl wrażeń i emocji. Jednak podejmując pewne decyzje potrzeba odwagi, która polega na tym, że robimy to, czego się zrobić boimy. I ja z jednej strony bałem się, z drugiej jednak czułem podskórnie, że jest to ważna decyzja, która mnie szalenie wciąga. Postaw się w mojej sytuacji, co byś zrobił? Przychodzi do ciebie legenda i dostajesz pytanie „chłopie dołączysz do nas”? To nie tylko wyzwanie, to jest po prostu pociągające. Kto z miotu blues-rockowo-grunge'owego, do którego się zaliczam, nie chciałby popracować z Darkiem Kozakiewiczem, Piotrkiem Urbankiem, Jackiem Krzaklewskim i Krzyśkiem Patockim? Dlatego potrzebowałem tylko 11 sekund. Chciałem się jednak upewnić, że Grzegorz Markowski nie ma nic przeciwko, i wszystko jest w porządku. Mamy tak dużo konfliktów branżowych w tych sprawach, że zależało mi by sytuacja była tu klarowna. W tym przypadku nie było na szczęście żadnego konfliktu i skrajnego przypadku, że ktoś kogoś wyrzuca z zespołu. Grzesiek po prostu zrezygnował, uznał, że tak po prostu będzie lepiej i odszedł na własnych zasadach. Co więcej, dał nam jednak swoje błogosławieństwo i poprosił tylko – przez Piotrka Urbanka – bym go nie naśladował. Oczywiście nie miałem zamiaru odwzorowywać śpiewu Grześka, bo nie jestem wokalistą „tribute”. W efekcie mamy zupełnie nowy Perfect, którego nazwa brzmi Perfect & Łukasz Drapała.
Wchodziłeś do zespołu, który dla naszych roczników, był wyznacznikiem rocka w Polsce.
Perfect, na pewnych etapach, był soundtrackiem do mojego życia. Pamiętam to doskonale – mieszkaliśmy z rodzicami na osiedlu, mojego rodzeństwa nie było jeszcze na świecie, była sobota, w Trójce leciała „Autobiografia”, a moi rodzice śpiewali ją pod nosem. Pamiętam, że ta piosenka od razu mi się spodobała, podświadomie czułem, że jest ważna, tak samo jak ważny jest zespół, który ją wykonuje, szczególnie, że rodzie znali tekst. Druga klisza – miałem kilkanaście lat, byłem w liceum w Stargardzie, w amfiteatrze grał Perfect. Grał bardzo dobrze, a publiczność śpiewała ich piosenki. Wtedy już zakładałem swoje pierwsze zespoły i zastanawiałem się, czy na tej ścieżce artystycznej dojdziemy do takiego etapu, jak właśnie Perfect. W życiu jednak nie zakładałem, że powstanie taki scenariusz, że kiedyś ja dołączę do tego zespołu. I jeszcze jedna rzecz: utworem szczególnie ważnym dla mnie emocjonalnie są „Niepokonani”. Tam jest mnóstwo zdań, które nadają się na tatuaże.
W kontekście „Niepokonanych” to jest symboliczne, że śpiewasz go ty, jako nowy wokalista, ale tekst można odnieść do Grzegorza Markowskiego.
W pewnym sensie tak, choć tekst jest wybitnie uniwersalny. Jako zespół jesteśmy w bardzo dobrych relacjach z Grześkiem. Czasami zdarza się, że zadzwoni i pozdrowi mnie pośrednio przez kolegów, co jest bardzo miłe, chociaż nie miałem okazji porozmawiać z nim bezpośrednio. Myślę jednak, że to tylko kwestia czasu i w końcu na pewno się spotkamy. Mieszkamy niedaleko od siebie, mamy kilka wspólnych miejsc, które odwiedzamy i w końcu się „przetniemy”. Nic na siłę, chyba obydwaj nie lubimy sztucznych pompowanych baloników.
Wszedłeś do Perfectu i dałeś mu bluesowy sznyt. Jak patrzę na twój image, to bardziej mi pasujesz do Dżemu…
Porównań do Ryśka odebrałem już sporo i były one już przed Perfectem, ale zauważyłem je dopiero po zapuszczeniu brody i założeniu kapelusza, więc jestem spokojny. Być może w tych swoich zaśpiewach jestem bardziej bluesowy, niż Grzesiek. Ja po prostu tego bluesa dużo śpiewałem w swoim życiu. Poza tym mam brodę i kapelusz, a tych bluesmenów brodatych z kapeluszem jest na świecie całkiem sporo (śmiech). Zresztą z Darkiem Kozakiewiczem poznaliśmy właśnie na koncertach bluesowych organizowanych przez Leszka Cichońskiego. Pamiętam, że miesiąc przed propozycją dołączenia do Perfectu siedziałem z Darkiem na ławeczce w Jarocinie – to było po koncercie – i powiedziałem mu, ze fajnie się grało i pograłoby się jeszcze. „No kurczę, Łukasz, pograłoby się gdzieś razem” – odpowiedział Darek. Zmaterializowało się to szybciej niż myślałem.
Jaki ustój polityczny panuje w zespole Perfect?
Jesteśmy bandem, które kwestie ego ma naprawdę poukładane i wszyscy pracujemy na „dobro piosenki”. Kierunek muzyczny wyznacza Darek Kozakiewicz, ale jak pracujemy nad utworami we dwóch, zostawia mi sporo miejsca na moją kreatywność. Na temat muzycznych spraw na pewnych etapach dyskutujemy wszyscy. W kwestiach organizacyjnych mamy Agnieszkę, znakomitą menadżerkę z doświadczeniem i wiedzą, którą od momentu dołączenia do zespołu wspiera moja menadżerka i żona Monia, wraz z moją osobą. Każdy wie, co ma robić i idzie nam świetnie. Agnieszka doskonale radzi sobie ze wszystkimi pożarami i wie, gdzie zmierzamy i co chcemy osiągnąć. A jeszcze dużo nam się chce (śmiech). Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że to całe „świetnie” jest między nami wszystkimi również poza sprawami zespołowymi.
Czy repertuar Perfectu, który był grany na koncertach z Markowskim, zmienił się po twoim przyjściu?
Trochę się zmienił. Pojawiły się utwory „Miętowy smak dobrych dni, czy stricte bluesowy „Tylko mnie kołysz”. Cała setlista generalnie jest bardzo długa, zawiera kilkadziesiąt numerów, wszystkie mi leżą… pozostaje tylko kwestia nauczenia się tekstu.
Już trochę koncertów z Perfektem zagrałeś. Jaki jest feedback?
I to są właśnie te piękne chwile. Na koncerty przychodzą tysiące ludzi, bawią się doskonale, co zresztą widać na naszych materiałach w social mediach. Śpiewają razem z nami, co mnie bardzo cieszy. A najbardziej cieszy to, że są wśród nich fani mający po 15., 16. lat, którzy znają całe utwory na pamięć. Muzyka Perfectu nie starzeje się, żyje i ma się świetnie. Publiczność się bawi, a my razem z nimi. Są naprawdę cudowne sytuacje, tak jak ostatnio, kiedy po koncercie przyszedł starszy pan i powiedział: „byłem na koncercie Perfectu w osiemdziesiątym drugim i dziś bawiłem się tak samo znakomicie”. Wśród publiczności widziałem też chłopka, który śpiewał wszystko, co graliśmy, nawet te mniej znane utwory. Po koncercie powiedział mi: „Stary, nie dawałem ci żadnych szans. Przyszedłem jednak z ciekawości i bawiłem się świetnie całe dwie godziny. Życzę ci wszystkiego najlepszego, trzymaj się i walcz”. I wiesz, ja dostaję w takich momentach ogromnego kopa. Z drugiej strony ciągle towarzyszy mi stres: wchodząc na scenę, czuję lekkie ukłucie, zastanawiam się czy czegoś nie zepsuje, kogoś nie rozczaruje, lub nie obrażę. To jest silniejsze niż zdrowy rozsądek.
A głosy krytyki słyszałeś?
W twarz nikt mi nic negatywnego nie powiedział, wręcz przeciwnie. Cokolwiek do mnie dociera w bezpośrednim przekazie, jest bardzo pozytywne. Hejterzy uaktywniają się w sieci w komentarzach i są do ludzie, którzy… nigdy nie byli na naszym koncercie. Hejt mam gdzieś, bo śpiewam dla tych, którzy tego chcą. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że są fani, którzy z odejściem Grześka mogą się nie pogodzić, ale ja tego wszystkiego nie wymyśliłem. Ja po prostu robię swoje i wiem, że cokolwiek zrobię, zwykłego hejtera nie zadowoli. Ale jak pojawia się post z jakimś moim wykonaniem, a nie ma hejtu w komentarzach, to zaczynam się trochę martwić (śmiech).
Czy Perfect z nowym wokalistą wejdzie do studia i nagra płytę?
Taki jest plan. Teraz słuchamy swoich pomysłów, siadamy, gramy razem, dżemujemy, tworzymy, ale w spokoju. Celem jest po prostu pisanie dobrych piosenek i dobra motywacja. Nic nie chcemy nikomu udowadniać, nie gonimy starszych utworów itp. Zaczynamy z chłopakami powolutku tworzyć coś nowego, a droga nowego Perfectu nabierze lekkiego skrętu ze względu na mój udział w kompozycjach – moja melodyka, poczucie bluesa – to nowy składnik. Nie upieczesz tego samego ciasta zmieniając jeden składnik. Tak po prostu.
Weźmiesz na siebie warstwę tekstową?
Będę pisał teksty, jeśli pozwoli mi na to głowa. Przy Perfekcie na szczęście zawsze stali wybitni tekściarze i absolutnie nie obawiam się o to, żeby teraz nie można było skorzystać z ich pomocy. Perfekt od zawsze przecież „stał” nie tylko na dobrej muzyce, ale również na dobrych tekstach. Myślę, że pewne kooperacje znane z historii zespołu będą bardzo miłą informacją dla każdego, coś szykujemy w tej sprawie.
W czerwcu wziąłeś udział w panelu dyskusyjnym organizowany przez AEPO ARTIS na temat modeli streamingu w kontekście zagwarantowania wykonawcom wynagrodzenia z tytułu eksploatacji online. Nazwałeś sprawę jasno: „absurdem jest, tak duży obszar rynku, zajmowany przez streaming, generuje tak małe korzyści dla artystów wykonawców”. Jest jednak dyrektywa DSM, której jednym z kluczowych postulatów jest tzw. „fair remuneration” – uczciwe wynagradzanie wykonawców za eksploatację ich utworów w Internecie. Coś tu więc zgrzyta…
Zgrzyta przede wszystkim kwota, jaka jest przekazywana artystom na sam koniec. Wprost – dla artysty zostaje kwota haniebna. Artysta się więc zastanawia; „po co tam jestem?”, ale potem uświadamia sobie, że musi tam być, bo jak go nie będzie, to tak jakby nie istniał w ogóle. Niewątpliwie kwestia podziału pieniędzy jest nieuczciwa: przecież my tworzymy i gramy dla fanów, a jeśli mój fan korzysta ze Spotify i płaci co miesiąc za użytkowanie, to większość tej kwoty nie idzie do mnie, tylko do artystów rangi Taylor Swift. Zasada jest taka, że najwięcej dostaje artysta, który generuje największy ruch. To jest niesprawiedliwe kryterium podziału, bo w efekcie, zdecydowana większość muzyków dostaje ze streaminguśmiesznie małe kwoty. Można sobie za to kupić kawę, lub opłacić miesięczny abonament na Spotify.
Jaki podział były według ciebie sprawiedliwy?
Sprawiedliwy system to taki, gdzie pieniądze byłyby dzielone pomiędzy artystów, których użytkownik słucha – zgodnie z zasadą za co zapłacił. Jeśli tak będą działały platformy streamingowe, wtedy będziemy mogli rozmawiać o tym, jakie te pieniądze de facto są.
W kontekście tego co mówisz wynika, że sytuacja artystów, szczególnie tych niezależnych, dobra nie jest…
Artysta niezależny jest skazany wyłącznie na swoich fanów, a ci słuchając jego twórczości na Spotify nie płacą mu, tylko tym największym. Absurd! Dlatego artyści powinni się zrzeszać i głośno o tym mówić, także po to by uzmysłowić naszym fanom, że potrzebujemy pieniędzy, żeby kupić gitarę, czy wynająć studio.
Co powiedziałbyś młodemu artyście, który właśnie wrzuca swój pierwszy singiel na Spotify?
Zanim to zrobi, niech uzbiera pieniądze na promocję. Trzeba mieć świadomość, że dzięki platformie Spotify mamy dostęp do muzyki z całego świata, której nie zdążymy przesłuchać do końca naszych dni. Dlatego młody artysta powinien wiedzieć, że jego utwór trafia do „gęstego lasu” bardzo dobrych utworów i on musi o sobie dać znać, musi o sobie krzyczeć. Czasy się zmieniły – stwierdzenie, że dobra muzyka obroni się sama przestaje mieć znaczenie w momencie, kiedy mamy tak dużą podaż. Rób szum, mów o swojej piosence, krzycz o niej.
Kolejna rzecz: sztuczna inteligencja w muzyce. Tu ekspansja jest błyskawiczna. Artyści słyszą fragmenty swoich utworów w kompozycjach generowanych przez AI w odpowiedzi idą do sądu, albo, jak działają symbolicznie i tak jak w Wielkiej Brytanii, nagrywają album bez dźwięku. Jakie pola manewru byś tu widział?
Zacznę od ciekawostki. Słyszałeś o zespole The VelvetSundown? Fajny wokal, mają na koncie już dwa albumy, miliony odtworzeń, a moja żona zakochała się w jednej z ich piosenek. Zespół zyskał fanów, którzy zaczęli pytać o merch i kolejną płytę. Ludzie dali się nabrać, bo jest to projekt w całości wygenerowany przez sztuczną inteligencję. I jeśli ciężko to rozpoznać, to wówczas robi się brutalnie niebezpiecznie. Ale mimo tego uważam, że nie jesteśmy skończeni. Dlaczego? Dlatego, że ludzki umysł jest niezwykle kreatywny i moim zdaniem AI nie jest w stanie dokonać takiego buntu, jaki jest w stanie zrobić ludzki mózg: pójść zupełnie pod prąd, stworzyć coś co będzie czymś zupełnie nowym i świeżym. Sztuczna inteligencja, według mnie, na to nie wpadnie – stworzy super wersję czegoś co jej pokazałeś, jakąś interpretacje tego, ale nie będzie to żadnym przełomem. Zresztą… Nie lubię przewidywać przyszłości, szczególnie w tym temacie. To tylko zbiór moich obaw i życzeń, a chętnie posłucham mądrzejszych.
Ok, ale słychać też głosy, że AI jest obecnie na poziomie 8-letniego dziecka, ale za kilka lat może zyskać samoświadomość…
Jeżeli AI wejdzie na taki poziom, że zacznie tworzyć rzeczy zaskakujące, odkrywcze artystycznie i łamiące schematy to mówiąc brutalnie jesteśmy w dupie. Wtedy sztuczna inteligencja stanie się artystą, choć oczywiście nie wystąpi na scenie, nie będzie jej kapał pot z czoła i nie zaliczy wpadek. Chociaż… może dojść do takiego etapu, że po scenie zaczną biegać syntetyczne stworzenia – najpierw będą tworzyć scenografię, potem dodatki, a w końcu wyjdą na front sceny.
Albo będą muzycy rzemieślnicy, którym muzykę będzie tworzyła sztuczna inteligencja. Rozpisze im wszystko na nuty, a oni się tego nauczą.
Tak już się dzieje. Czytałem, że jest program do którego wrzucasz riff, totalnie surowy, bez melodii, i z wykorzystaniem IA programujesz go pod względem tempa, stylistyki. Dostajesz kilka wersji tego riffu, które mogą pełnić funkcję pełnej aranżacji. Masz gotowca, którego przenosisz na próbę. Koledzy z zespołu też nie muszą się wysilać, bo dostaną do riffu idealnie pasującą linię basową i partię perkusji. Tylko nie na tym polega robienie muzy dla potrzeb serca. Dla potrzeb portfela więksi producenci już pracują na algorytmach, więc AI to po prostu narzędzie.
Nie boisz się, że sztuczna inteligencja odbierze ci pracę?
Te kwestie, o których mówiłem przed chwilą, to jest właśnie odbieranie pracy. Moje piosenki nie mają tylu odsłon co piosenki The Velvet Sundown. Trzeba budować społeczność swoich fanów, bo wszystko od nich zależy – jeśli zbierzesz ich odpowiednio dużo w obszarze swojej działalności, to rocznie zagrasz dwieście koncertów, z których będziesz miał pieniądze i będziesz mógł tworzyć dalej.
Wspomniałeś o fanach i tu moje drugie pytanie: czy nie boisz się, że ich stracisz? Ludzie, za sprawą ekspansji AI, mogą w końcu mogą przestać odróżniać, co jest prawdziwe, a co nie. Przyzwyczają się do wygładzonych, gładkich i nijakich kompozycji. Co wtedy?
Sztuczna inteligencja to tylko kawałek tortu. Inny to platformy streamingowe z podażą wręcz okrutną. Żeby dzisiejszy fan, był fanem stałym i wiernym potrzeba wielu cudów. Kiedyś było inaczej, bo dostęp do muzyki był inny. Pamiętasz te czasy, jak się biegało na ryneczek, przyjeżdżali panowie,rozstawiali łóżko polowe, na które wykładali kasety. Biegałem po tych ryneczkach i szukałem kasety Roxette, bo akurat miałem na nich fazę. Potem, jak popularne zrobiły się płyty CD, ganiałem po sklepach muzycznych w poszukiwaniu albumów Erica Claptona. Dzisiaj sam jestem artystą i mam wrażenie, że jestem cały czas tamtym gościem, który biega i szuka. Zamieniły się tylko role: kiedyś fan szukał artystów, a dzisiaj artysta szuka fanów, bo muzyki jest cała masa. Wszystko się zmieniło, a mi przyszło żyć w czasach, kiedy cały czas jestem w roli tego, który biega i szuka. Wracając do odpowiedzi – nie boję się stracić fanów, ale coraz trudniej mi dotrzeć do nowych, a zatrzymać przy sobie jeszcze trudniej. Ale nie poddaję się.
Podsumowując: zarówno jeśli chodzi o platformy streamingowe prognozy nie są optymistyczne. A zatem tym większą rolę w obecnych warunkach – monopolu platform streamingowych, czy ekspansji AI – mają do odegrania organizacje zbiorowego zarządzania. Czego byś oczekiwał w tych obszarach od STOART?
Aby inicjowała działania „walki o swoje”, wspierała je i współpracowała z innymi organizacjami. Oczywiście rozumiem jakieś tam wewnętrzne, konkurencyjne zachowania, ale w tych kwestiach musimy wiedzieć, że gramy do jednej bramki i gramy o większy kawałek tortu, którym da się podzielić, bo najgorzej jest się dzielić niczym.